Co kiedyś myślano o psychologach? Sama zdziwiłam się (pozytywnie), kiedy natknęłam się w Krośnie z lat. 60 na artykuł o roli psychologa w ówczesnych zakładach włókienniczych. Nie żebym pomniejszała zasadność tego stanowiska. Jednak, patrząc na dawne nastroje, było to, moim zdaniem, dość odważne przedsięwzięcie. Z drugiej strony, czasy te cechowała pewna tendencja, aby wszystko dobrze wyglądało z zewnątrz. A czy ktoś naprawdę korzystał z pomocy psychologicznej w zakładzie? Tego się teraz nie dowiem.

Na pytanie, jaki cel przyświecał zatrudnieniu psychologa w zakładzie, odnajduję odpowiedź w tekście: „setki lub tysiące pracowników borykają się z problemami, których rozwiązanie na drodze technicznej jest trudne lub wręcz niemożliwe”. Co w takim razie należało do jego zadań? Pomoc we właściwym zorganizowaniu stanowiska pracy, określenie rodzaju zdolności pracowników oraz usuwanie przyczyn konfliktów, ponieważ „tam, gdzie toczy się wojna nerwów, jest z reguły obniżona jakość i ilość produkcji”, a „przebywanie w warunkach ciągłego konfliktu może także doprowadzić do różnego rodzaju nerwic”. Ponadto, zadaniem psychologa było (po przeprowadzeniu szerszych badań psychologicznych) „opracowanie projektu zmian umożliwiających poprawę samopoczucia robotnika i ograniczenie zmęczenia bez uszczerbku dla wielkości produkcji”. To interesujące. Cieszy informacja, że władze zakładu miały również zorganizować działanie poradni psychologicznej, które zakres pracy obejmować miał:
  • „sprawy wychowawcze, a więc kłopoty z dziećmi i młodzieżą (także określenie rodzaju zdolności);
  • problemy seksualne związane z różnego rodzaju zaburzeniami życia płciowego, mającymi często charakter psycho-fizjologiczny;
  • zagadnienia zdrowia psychicznego (nerwice, kompleksy, wypaczenia osobowości itp.)”.

Wycinek z Krosna, 1974 r.
Z kolei w artykule Krosna z grudnia 1974 roku w żartobliwym kąciku Koń by się uśmiał, zamieszczono inne ciekawostki o psychologu w zakładzie. Autor o pseudonimie Turkuć wymyślił sobie ankietę z pytaniem „Co Pan (Pani) sądzi o przydatności psychologa w zakładzie pracy?” Podobno takie oto pojawiły się odpowiedzi:
  • Kadrowiec: Zatrudnienie psychologa potraktowałbym jako interesujący eksperyment. Warto wiedzieć, jakie bydlę w którym człowieku siedzi.
  • Prządka zamężna: Ja tam sama jestem najlepszym psychologiem. Gdy usłyszę kroki starego na schodach, od razu wiem, co mu leży na wątrobie: pół litra czy tylko dwa piwa.
  • Pracownik transportu wewnętrznego: Może być i psycholog – brak nam właśnie paru wózkarzy.
  • Pracownica księgowości: Psycholog? Raczej psychiatra. Dla niektórych koleżanek.
  • Stażystka: Powinien być młody, przystojny i nieżonaty. A ile taki facet zarabia?
  • Mistrz (powyżej 50): Jak się, panie, nie objedzie człowieka z góry do dołu, to i dziesięciu psychologów nie pomoże
  • Obibok: Czy taki ma prawo dać zwolnienie chorobowe?
  • Kaowiec: Ja wolałbym parapsychologa – powiedziałby mi, jak „robić kulturę” z duchami, gdy ludzie nie chcą się aktywizować.
  • Tkaczka: Gdy postoję 8 godzin w hałasie, a potem jeszcze 2 godziny w kolejce, to już mi żaden psycholog nie jest potrzebny.
  • Trener: Wolałbym Żmudę. Pół drużyny leczy kontuzje albo kaca. A psycholog meczu nie wygra.
  • Pracownik OWI: Materiału nie dowieźli, a pan mi tu z psychologiem! W strop mam go zabetonować, czy jak? Gdy wszystko będzie grało, to żaden „olog” nie będzie potrzebny do zamydlenia ludziom oczu.”
Można się tylko zastanawiać, czy to fantazja autora, czy samo życie.

Oprac. Żona /01.04.2019/

Bielawianie . 2017 Copyright. All rights reserved. Designed by Blogger Template | Free Blogger Templates