Dzisiejszy cel wycieczki: Jedlina-Zdrój
Już od dawna mieliśmy chrapkę na atrakcje w Jedlinie-Zdrój... Dlatego, kiedy nasza Córka zaczęła wielbić parki linowe, postanowiliśmy dłużej nie zwlekać.
Wybraliśmy trasę zgodną z jej wzrostem - JUNIOR, która ma 15 przeszkód. Całkiem atrakcyjna, kończąca się ekscytującym zjazdem tyrolką, ale stanowczo za krótka😉. Z kolei Synowi przypadł do gustu tor saneczkowy. Jeden zjazd (wliczając w to wjazd) trwa około dwie minuty, dlatego warto wykupić pakiet zjazdów. Ponadto, jedna osoba to jeden zjazd, nawet jeśli dwie osoby zjeżdżają razem (wyjątkiem są osoby do 8 r. ż., które zjazd mają bezpłatny, ale tylko w obecności opiekuna w saniach).
Te dwie atrakcje nie zabierają dużo czasu. My akurat trafiliśmy na spokojny czas, czyli niewielką liczbę turystów i nie czekaliśmy w kolejkach. Wkrótce potem odjechaliśmy na małe co nieco. Za cel obraliśmy sobie restaurację, którą również od jakiegoś czasu chcieliśmy odwiedzić. Z jakiego powodu? Mianowicie z zamiłowania do starych czasów. Chodzi o OBERŻĘ PRL. Zamówiliśmy jedynie zupę i dwa dania, i mimo dobrej znajomości własnych możliwości względem obżarstwa (te możliwości są naprawdę duże😊), nie dało się tego wszystkiego zjeść, ech... Warto dodać, że dostaliśmy czekadełko w postaci chlebka, smalczyku i ogórasów😋. Porcje były dosadne i smaczne! Ale, ale, bardziej nawet niż klasyczne jedzenie, chwyciło nas za serce PRL-owskie umeblowanie i tym podobne... Nic dodać, nic ująć, poczuliśmy się tam jak w domu😅.
Po tej uczcie wybraliśmy się w pobliskie góry. Trasę rozpoczęliśmy od ulicy Ogrodowej, a stamtąd szlakiem zielonym, przechodzącym później w czarny, weszliśmy na Górę Borową. To najwyższy szczyt tej okolicy (jednak!, choć nieoficjalnie). Po drodze raczyliśmy się widokiem tutejszej fauny i flory. Zwieńczeniem wędrówki była fantazyjna wieża, licząca ponad 16 metrów, z której pomachaliśmy w kierunku naszej ukochanej Wielkiej Sowy.